0
mac52548 26 lutego 2017 21:06
link do 1 części
https://mac52548.fly4free.pl/blog/2646/wyprawa-do-usa-lax-las-jfk/

Jak wspomniałem wcześniej, pogoda tego dnia w LA była idealna, bezchmurne niebo, 30 st. Celsjusza, więc drugi dzień z rzędu plażowaliśmy na plaży w Santa Monica, następnie postanowiliśmy zwiedzić Downtown LA. W planach mieliśmy wjazd na platformę widokową na szczycie US Bank Tower (najwyższego wieżowca w LA), lecz niestety tego dnia była zamknięta z powodu remontu.



Po pokręceniu się po centrum wróciliśmy do hotelu, tym razem jet lag już nie dokuczał, udało się już normalnie zasnąć.
Następnego dnia po śniadaniu udaliśmy się Uberem (za 5 %) na Union Station (główny dworzec kolejowy i autobusowy LA) skąd odjeżdżał autobus przewoźnika Megabus do Las Vegas. Bilety kupione 2 miesiące wcześniej przez internet kosztowały 14 $ (7 $ od osoby), w tym była rezerwacja miejsca. Autobus odjechał o czasie, oprócz nas podróżowali nim w większości Latynosi, oraz kilkoro turystów z Azji. Wcześniej na F4F czytałem ostrzeżenia forumowiczów, że w amerykańskich autobusach klima chodzi zawsze na maksa. Okazało się to prawdą, temperatura wynosiła tak na oko 15 st. C, ale byliśmy na to przygotowani. Ubrani w ciepłe bluzy i opatuleni w kurtki czuliśmy się komfortowo. Po wyjechaniu z Los Angeles i minięciu San Bernardino za oknami zaczęły cieszyć widoki pustyni, które towarzyszyły nam już do końca trwającej ponad 5 godzin podróży do Las Vegas. Po drodze mieliśmy półgodzinny przystanek na stacji benzynowej przy autostradzie, gdzie hot doga można było zamówić w wersji z „Polish Sausage”, czymkolwiek ona była… (nie próbowałem).











Około godz. 17 zza horyzontu zaczęła się wyłaniać panorama Las Vegas na tle gór. Zajechaliśmy do małego dworca autobusowego na południowym skraju miasta, skąd do hotelu zamówiliśmy Ubera (7 $). Zatrzymaliśmy się na 2 noce w The Linq Hotel & Casino, świetnie położonym w centralnej części Las Vegas Strip (głównego bulwaru z największymi hotelami). Co ciekawe ceny hoteli w Vegas są dużo atrakcyjniejsze w porównaniu z LA, oraz dużo niższe od np. Nowego Jorku. Dość powiedzieć, że w Vegas mieliśmy zdecydowanie najlepszy hotel (standard ****) za najniższą cenę, w porównaniu z LA i NYC, w których za wyższą cenę standard mieliśmy na poziomie */**). Widocznie właściciele tutejszych obiektów wychodzą z założenia, że relatywnie niską cenę pokoju zrekompensują sobie dochodami z kasyna, w końcu jakoś też trzeba zachęcić do przyjazdu do Vegas. Inna sprawa, że jest bardzo duża podaż miejsc noclegowych, największe hotele przy Stripie mają po kilka tysięcy pokoi każdy.



O Las Vegas jako światowej stolicy rozrywki i hazardu słyszał praktycznie każdy, tym bardziej, że ostatnimi laty miasto było miejscem akcji I i III części filmowej trylogii The Hangover (Kac Vegas). No dobrze, tylko powstaje pytanie, co w tym mieście można robić, jeśli nie jest się nałogowym hazardzistą, ani celem wizyty nie jest konferencja, targi, imprezowanie czy wieczór kawalerski najlepszego kumpla? W Las Vegas jest wiele możliwości. Można wynająć helikopter i polecieć nad Wielki Kanion czy do któregoś z parków narodowych, iść na koncert np. Celine Dion, Elton John, Britney Spears, przejechać się Diabelskim Młynem, itp. Niestety nie są propozycję na budżetową wyprawę (kosmiczne ceny). A jeśli nie ma się w planach przepuszczenia fortuny, to najlepszą opcją spędzenia czasu w samym mieście (obok spacerów na Las Vegas Strip i podziwiania neonów wieczorami) jest… zwiedzanie hoteli. Jakkolwiek dziwnie to brzmi...

Jako że nasz hotel (The Linq) jest świetnie położony, stanowił doskonałą bazę wypadową na miasto. Pierwszego wieczora podziwialiśmy pokazy fontann przy hotelu Bellagio, które są zsynchronizowane z różnymi podkładami muzycznymi (np. motyw z Titanica) i strzelają na kilkadziesiąt metrów wysokości. Całość robi kolosalne wrażenie.









Następnego dnia zaczęliśmy zwiedzania od hotelu The Venetian, który (oprócz oczywiście kasyna) posiada galerię handlową wzorowaną na Wenecji, a robiąc tam zdjęcia można z powodzeniem wciskać znajomym, że były robione w oryginalnej Wenecji (w której nota bene jeszcze nie byłem) Jest tam wykopany sztuczny kanał, po których można się przepłynąć gondolą przy dźwiękach serenady śpiewanej przez gondoliera. W uliczkach na każdym kroku drogie butiki i restauracje. Nad atrapami kamieniczek jest sztuczne niebo.







Kolejny obiekt do którego zawitaliśmy to Pałac Cezara (Caesars Palace), w którym zatrzymywali się bohaterowie Kac Vegas. Tym razem galeria handlowa stylizowana jest na starożytny Rzym, chociaż w tym przypadku pachniało trochę kiczem, ale i tak robiło to wrażenie, zwracały też uwagę kręte schody ruchome. W tutejszym kasynie postanowiliśmy spróbować szczęścia (być w Las Vegas i nie zagrać w kasynie?), skończyło się na przepuszczeniu 6 $.



Po przejściu tylko tych dwóch obiektów okazało się, że już się tyle nachodziliśmy, że trzeba było trochę odpocząć. Spędzaliśmy trochę czasu przy hotelowym basenie. Pogoda była bardzo dobra (słońce i 25 st. C, choć zwracało uwagę bardzo suche powietrze (wilgotność 10%) które powodowało bardzo szybkie wysuszanie skóry dłoni. Pod wieczór ponownie wybraliśmy się na spacer po Stripie, zwiedzaliśmy kolejne hotele, np. Bellagio, w którego lobby jest największy powierzchniowo żyrandol świata oraz imponujący ogród botaniczny. Bardzo charakterystycznym punktem miasta jest replika wieży Eiffla, która jest dwa razy niższa od paryskiego oryginału. Wprawdzie planowano ją wybudować w skali 1:1 ale na przeszkodzie stanęła podobno bliskość lotniska (o ile nie względy ekonomiczne). Po tym wszystkim kolejne hotele nie robiły już na nas takiego wrażenia, a i tak nie byliśmy w stanie zwiedzić wszystkich. Prawdę mówiąc, żeby zwiedzić wszystkie hotele i atrakcje w nich, trzeba by tu spędzić chyba z tydzień. Ciekawostką jest też to, że prawie cały Strip łącznie ze wszystkimi najlepszymi hotelami administracyjnie znajduje się poza granicami miasta Las Vegas, tylko w Paradise, które jest obszarem niemunicypalnym (census-designated place) leżącym na południe od miasta Las Vegas. Pomimo tego, w danych adresowych używają nazwy Las Vegas, która to nazwa sama w sobie stanowi przecież swoisty znak towarowy o rozpoznawalności nie mniejszej niż Coca Cola czy McDonalds.

Wydawałoby się, że w światowej stolicy rozrywki idąc późnym wieczorem bulwarem co chwila będzie się mijało chmary podchmielonych lub totalnie nawalonych osobników, ale nie, nic z tych rzeczy. Owszem jest dużo ludzi bawiących „na wspomaganiu”, ale o dziwo jest pełna kultura, bardzo spokojnie i bezpiecznie. Nikt nie wrzeszczy, nie zaczepia, nie robi wiochy, poza tym tutejsi imprezowicze chyba raczej nie piją w takich ilościach, do których np. my Polacy jesteśmy przyzwyczajeni (inna sprawa, że żadnych Polaków nigdzie nie zauważyliśmy). Poza tym raczej nie widać młodzieży, tylko ludzi w przedziale wiekowym 30-50 lat. W każdym razie zupełnie to inaczej wygląda (na korzyść) w porównaniu z tym, co się dzieje w centrum np. Warszawy czy Krakowa w nocy z soboty na niedzielę. Jakoś tak też się złożyło, że pomimo pobytu w światowej stolicy grzechu, całe dwa i pół dnia spędziliśmy tu zupełnie na trzeźwo…

Następnego dnia rano wymeldowaliśmy się już z hotelu, cały dzień kontynuacja zwiedzania, a wieczorem udaliśmy się Uberem na lotnisko McCarran, gdzie wsiedliśmy do samolotu linii Virgin America do Nowego Jorku. Sam samolot sprawiał bardzo dobre wrażenie, był nowy, miał system rozrywki pokładowej, ale najbardziej z tego zapamiętałem safety demo w postaci teledysku w klimatach High School Musical, zamiast tradycyjnych instrukcji bezpieczeństwa prezentowanych przez stewardessy lub z playbacku. Dla zainteresowanych link do teledysku


CDN.

Dodaj Komentarz